Kochani!
Artykuł ten jest wstępem do
planowanych tekstów jak zagospodarować, udekorować i cieszyć się swoim, nawet
bardzo małym balkonem przez cały sezon. Zainspirowała mnie do niego ostatnia przejażdżka
po moim mieście. Kiedy tak jechałam i patrzyłam na to, co ludzie trzymają na
balkonach i w jaki sposób z nich korzystają, pomyślałam „przecież tak nie może
być!”. Chcę się podzielić z Wami moimi przemyśleniami, choć dziś bardziej
osobiście, niż ogrodniczo i poradnikowo.
Znane jest nam wszystkim
powiedzenie „szewc bez butów chodzi”. Tak też jest w moim przypadku, gdyż jako
projektant zieleni, sama nie posiadam tak w zasadzie własnego, zielonego kąta. Zawsze
zazdrościłam wszystkim, którzy posiadali chociażby mieszkania z balkonami.
Myślałam „ja bym tam przesiadywała całe wieczory, zapalała świeczki i patrzyła
w gwiazdy, w dzień łapałabym słoneczne promienie i jadała posiłki”…
Pierwszą okazją do wykorzystania
malutkiego – bo zajmującego zaledwie 2,5m² – balkoniku, był ten, który przylega
do mieszkania mojego brata i jego rodziny. Niebawem po tym, gdy wprowadzili się
do nowego lokum, poprosili mnie, abym stworzyła kilka koncepcji
zagospodarowania ich małej, zewnętrznej strefy. To był nie lada wyczyn! Chcieli
mieć miejsce do siedzenia, jedzenia, wieszania prania, zabawy dla dziecka
(wolnego kawałka podłogi) i oczywiście roślin! Jasne – nie wszystko na raz, ale
wszystko możliwe ;-)
Parę tygodni później na ich
balkonie pojawiła się nawierzchnia z desek kompozytowych, mała, metalowa
ławeczka, kilka drewnianych donic, kratka na pnącza i delikatna osłona w
słomkowym kolorze na balustradzie. Proste! ale zarazem nikt z sąsiadów nie
zagospodarował w podobny sposób swojej zewnętrznej przestrzeni.
Od razu po zakończonych pracach
spotkaliśmy się i zjedliśmy na balkonie wspólne śniadanie – 4 dorosłych i jedna
mała osóbka ;-) Wynieśliśmy na ten cel ich pokojowy stolik dzienny i dodatkowe,
składane krzesła. Wyobraźcie sobie… centrum miasta… słoneczny, gorący poranek…
a wy możecie upajać się ulubionym posiłkiem w towarzystwie wspaniałych osób i pięknych
roślin. To jest możliwe na każdym!!! nawet tak małym balkonie.
Dzięki kilku prostym zabiegom
moja rodzinka korzysta z balkonu regularnie – przesiadują tam wieczorami,
jadają posiłki, pielęgnują rośliny, goszczą gości… Ich mieszkanie wzbogaciło
się o dodatkowy pokój – tyle, że pod chmurką ;-) Co mnie bardzo ucieszyło – ich
działania zainspirowały sąsiadów, którzy również przystąpili do prac na swoich
balkonikach – niektórzy odmalowali balustrady, inni stworzyli osłony, pojawiły
się rośliny, karmniki dla ptaków i… najważniejsze – głosy, śmiechy, ruch… ŻYCIE!
Moja druga historia… minione lato
– upalny sierpień… Mieliśmy z mym Ukochanym to szczęście, by wyjechać właśnie
wtedy na wakacje nad morze. Trafił się nam pokoik z balkonem. Małym –
wyposażonym w dwa krzesełka, mały stoliczek i nic poza tym. Roślin nie było,
przestrzeń była tak niewielka, że zmieściłyby się jedynie w donicach
zawieszonych na balustradzie (ale nie było i wielka szkoda!).
Na nieszczęście był zorientowany
wprost na jedną z intensywnie uczęszczanych przez turystów ulic. Pomyślałam
„fajnie byłoby tu jadać śniadania czy spędzać wieczory, kiedy już wrócimy z miasteczka”,
ale krępowała mnie stała obecność ludzi… ich spojrzenia… Wygrała jednak chęć,
by każdą chwilę spędzać na zewnątrz, bo „zewnątrz” nawet w mieście to bardziej
naturalne środowisko niż zamknięty pokój. I tak od pierwszego dnia zaczęliśmy
wieczory – czasem aż do rana – przesiadywać na balkonie. Rankiem wychodziliśmy
zjeść śniadanie, bo jeżeli mieliśmy do wyboru cztery zamknięte ściany a świeże,
morskie powietrze, co jest lepsze?
Muszę
przyznać, że nie spodziewałam się takiej reakcji otoczenia. Niektórzy
patrzyli na nas, jak na… dziwaków? „Przyjechali na wakacje i siedzą na
balkonie? Jedzą na nim? Zapalają świeczki i piją wino?” Ale to mniej ważne.
Ważniejsze było dla mnie to, że w połowie naszego pobytu, z domu naprzeciw kolejna
para wyszła wieczorem na balkon, zapaliła świeczkę i siedzieli tak razem kilka
godzin. Następnego dnia nasi sąsiedzi zrobili to samo. Przysięgam Wam, że w
ostatni wieczór na kilku pobliskich balkonach naprawdę zatętniło życiem… Śmiałam
się wtedy, mówiąc „zobacz F., przyczyniliśmy się do tego”. Przyczyniliśmy się
do tego, że ludzie dostrzegli, iż za
szklanymi drzwiami ich pokojów jest jeszcze jeden. Taki, który pozwala
patrzeć w gwiazdy. Wdychać świeże powietrze. Obcować ze środowiskiem
naturalnym. Uprawiać rośliny. Poczuć powiew wiatru na twarzy. Poczytać książkę.
Poobserwować otoczenie. Wypić poranną kawę. Wieczornego drinka. Pobyć z kimś
lub samemu.
Kochani, wszystko co robicie
codziennie w domu – w pokoju, w kuchni – możecie przenieść na balkon! Nawet
najmniejszy. Nawet przy ruchliwej ulicy. Wystarczy się przełamać, spróbować,
zasmakować tej przyjemności i urozmaicenia, płynącej z przebywania na zewnątrz,
tuż za progiem naszego wnętrza.
Uwierzcie mi, jeśli macie balkon – jesteście szczęściarzami! Nie
zagracajcie ich starymi lodówkami, drabinami i stertą niepotrzebnych w
mieszkaniu rzeczy…
To miejsce jest Wasze, nie starych gratów.
Doceń jak wiele może się zmienić, kiedy to TY zaczniesz z niego
korzystać!
A co jeśli Wasz balkon wydaje Wam
się „brzydki”? Macie z niego nieciekawe widoki lub bliskość nielubianej
sąsiadki? Co jeśli nie ma żadnego wyrazistego charakteru, jest nudny i pusty?
Wydaje Wam się, że jedyną rośliną balkonową jest pelargonia, a akurat za nią
nie przepadacie i nie wiecie jakie są alternatywy? ;-)
O tych wszystkich problemach
napiszę w następnych artykułach!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz